Na czas. Na Mykines mieliśmy spędzić kilka godzin. Zostaliśmy dwa dni. I to wbrew własnej woli. Widząc łódź, która podpływa do wątpliwej jakości portu, cieszyliśmy się jak dzieci, bo okazało się, że naprawdę mieliśmy szczęście. Inni ugrzęźli tu na tydzień …
Mykines to najdalej na zachód wysunięta wyspa całego archipelagu Wysp Owczych. Jednocześnie najstarsza geologicznie. I jedna z najczęściej odwiedzanych przez turystów. A wszystko nie tylko przez piękne klify i imponujące szlaki trekkingowe, ale przede wszystkim przez maskonury. Te najbardziej charakterystyczne ptaki Północy dosłownie pozują do zdjęć na każdym kroku. Są ich tam tysiące.
Nazwa Mykines w języku celtyckim oznacza, uwaga … Wyspę Świń! Że owce, że maskonury, to rozumiem, ale gdzie tam świnie?! Okazuje się, że najprawdopodobniej nazwa wzięta jest od słowa muc-mhara, co oznacza wieloryba zwanego lochą morską.
Na Mykines znajduje się dokładnie 40 domów, z których prawie każdy ma trawę na dachu. To sporo, jak na … 10 stałych mieszkańców. Nie ma ani jednej drogi samochodowej. Bo i po co. W 1968 roku dotarła tam elektryczność, a do szkoły chodzi 1 uczeń! I pomyśleć, że na przełomie XIX i XX wieku była to największa wieś na Wyspach Owczych z szaloną liczbą 180 mieszkańców.

Jak dostać się na Mykines?
Wyjścia są dwa. Pierwsze to lot helikopterem. My lecieliśmy z lotniska w Vagar. Loty na Mykines odbywają się co dwa dni (w poniedziałki, środy, piątki i niedziele) o 10:15 (w niedziele o 12.20). Lot trwa 10 minut więc szału nie ma, ale to genialna atrakcja i „must do” jeśli chodzi o Wyspy Owcze. Więcej o transporcie na Farojach i o tym jak zarezerwować bilet przeczytacie w TYM wpisie. Co ważne, lot można zarezerwować tylko w jedną stronę, więc pozostaje powrót łodzią. O promie też przeczytacie we wspomnianym wpisie. Między przylotem helikoptera, a promem powrotnym, mamy 7 godzin. W sam raz na trekking. Jest tylko jedno „ale”. Zarówno helikopter, jak i prom mogą długo nie pojawić się na horyzoncie. Bo na Farojach rządzi kapryśna, atlantycka pogoda. O naszej historii będzie za chwilę.


Co robić na Mykines?
Kiedy już zwiedzicie osadę przechadzając się wąskimi uliczkami między typowo farerskimi domkami, zrobicie zdjęcia trawiastych dachów, odwiedzicie jedyny sklep z pamiątkami, przyjdzie czas na trekking.

Szlak na Mykineshólmur to największa atrakcja Mykines i jedna z głównych atrakcji na Wyspach Owczych. I słusznie! Bo widoki są powalające. Szlak rozpoczyna się we wiosce nieopodal lądowiska helikopterów. Jest dobrze oznaczony, więc problemów z jego znalezieniem mieć nie będziecie. Na przejście trzeba liczyć minimum 2 godziny w jedną stronę. I nie dlatego, że szlak jest ciężki, ale dlatego, że płynny trekking „zaburzają” wszechobecne maskonury, owce i piękne widoki, obok których nie da się przejść obojętnie. Jedyne na co trzeba uważać, to błoto i śliskie kamienie. Chyba że traficie na taką pogodę jak my. Wtedy na przejście potrzeba jeszcze więcej czasu, bo po drodze znajdzie się kilka idealnych miejscówek na relaks połączony z egzystencjonalnym wpatrywaniem się w bezkres oceanu.


Szlak rozpoczyna się dość stromym podejściem po przyjemnej, zielonej polance, gdzie co chwila pasą się beztrosko owce. Kiedy już wdrapiecie się na szczyt i skierujecie w lewo, czeka was spacer wzdłuż klifów aż do położonej na samym końcu latarni z 1909 roku. Na szlaku co chwila spotkacie maskonura. Niektóre mają spore parcie na szkło i do zdjęć wręcz pozują. Po dojściu pod samą latarnię morską, można dosłownie poczuć się jak na końcu świata. Patrząc stamtąd w ocean prosto przed siebie, najbliższym lądem są oddalone o 4 tysiące kilometrów Karaiby!

Prom powrotny? Owszem. Za 68 dni
Mykines to zdecydowanie miejsce, do którego musicie dotrzeć będąc na Wyspach Owczych. Trzeba jedynie pamiętać, żeby tej atrakcji nie zostawiać na ostatnie dni pobytu na Farojach.
Nasz prom powrotny według rozkładu miał przypłynąć o godzinie 17.00. O 16.30 na schodach prowadzących w dół aż do portu, czekało około 80 turystów, którym tego popołudnia nie będzie dane wrócić. Port z jednej strony ograniczony jest ostrymi jak brzytwa skałami pionowego klifu, na którym przesiadują ptaki, które swoim piskiem naśmiewają się z naiwnych turystów. Z drugiej strony wlot do portu ogranicza długi falochron (zdecydowanie za głęboko położony), o który rozbijają się ogromne fale. Bądź pan mądry i wpłyń do portu. Potem obróć łódź i z niego wypłyń. Myślę, że w takich warunkach i Chuck Norris nie dałby rady. No więc siedzimy tak na tych schodach. Godzinę, dwie. Łódź, pokrąży w bezpiecznej odległości i odpływa. W końcu, po kilku godzinach, ktoś informuje nas, że dziś łódź nie podpłynie, bo fale za duże, a wiatr za silny.
Po zmroku zebranie pod publiczną toaletą w środku wioski. Jakiś kolo informuje wszystkich, że musimy zostać na noc. I że wiele domów jest pustych, bo właściciele nie mieszkają tu na stałe. I że będzie to kosztować około 280 zł od osoby za noc. A jak ktoś nie ma hajsów, to jest wspomniana publiczna toaleta (ogrzewana!), albo kościół. Na pocieszenie dodaje, że prom czasem nie przypływa i przez tydzień … No więc 80 turystów trafia porozrzucana po domach, czasem śpiąc na materacu, czasem po 3 osoby w łóżku. Bez szczoteczki do zębów i majtów na zmianę. Pełna integracja z niemieckimi i angielskimi emerytami. A od domu do domu, od pokoju do pokoju, przechadza się wspomniany kolo z terminalem płatniczym.

Z samego rana czekamy na dobre wieści. Pierwszy prom ma odpłynąć po 10. Nie odpłynie. Planowy odjazd, godzina 12. Na szczęście ktoś załatwił prywatny przylot helikoptera. Koszt? 100 euro od osoby… Czekamy zatem na prom. Godzina 12. Prom może przypłynie, ale o 15. Helikopter robi kolejny kurs. Tym razem już kosztuje 140 euro od osoby. To my poczekamy jeszcze na ten prom. Ostatecznie helikopter przy ostatnim kursie kosztuje już blisko 240 euro od osoby. Emeryci płacący w eurasach i funtach odfrunęli, na wyspie oprócz mieszkańców i owiec, zostało 9 turystów z Polski, czytaj my To my poczekamy na prom. I cierpliwość się opłaciła, bo ciężko w to uwierzyć, ale prom w końcu wpłynął do portu i z niego bezpiecznie wypłynął! Choć bujało niemiłosiernie.
Morał z tej opowieści jest taki, że:
- Nigdy nie zostawiaj Mykines na ostatnią chwilę.
- W podróży zawsze miej przy sobie pieniądze na czarną godzinę.
- Cierpliwość popłaca
Jak się okazuje jednak, z tą jedną dobą mieliśmy naprawdę szczęście. Dlaczego? W latach 80 XX wieku, przez farerską pogodę, Mykines odcięta była od reszty świata przez … 68 dni. A rekord wszech czasów wynosił 72 dni. Od kiedy na wyspę lata helikopter, ten haniebny rekord zmniejszył się do 10 dni.
Czy zatem warto odwiedzić Mykines i ewentualnie tracić nerwy i pieniądze? Myślę że tak. Dziś już wspominamy naszą przygodę ze śmiechem, choć wtedy do śmiechu nam nie było. Ale cóż, takie uroki podróżowania. Czasem bywa ono nieprzewidywalne. A Mykines jest naprawdę imponującym miejscem!
Piękne widoki 🙂 z chęcią wyjechałbym w podróż nawet za chwilę 😛 Pozdrawiamy ze Szkocji.
A Szkocja podobne klimaty, więc pewnie też macie tam pięknie teraz! 🙂