… ale za to ze sprawnymi nóżkami. Bo jak się okazuje, bez wynajętego samochodu też da się trochę zobaczyć. I zakochać w prawdziwej Północy. Choć trzeba przyznać, że auto wydaje się najlepszym pomysłem na zwiedzanie norweskich fiordów. Zatem zobaczcie co oferuje Tromso dla niezmotoryzowanych.
Wynajęcie auta na 4 dni to koszt około 1000 zł. Plus paliwo (ok. 8 zł/litr). Kiedy jedzie się z 4 znajomych, interes jak najbardziej opłacalny. Ale dla nas dwójki to była trochę za wysoka cena. Koszt biletu jednorazowego komunikacją miejską to ok. 15 zł. Także przez kilka dni też może się nazbierać. Pozostają więc nogi 😀 Najlepszą bazą wypadową wydaje się być centrum. Tam też mieliśmy nocleg. Co robić w czasie przedłużonego weekendu w Tromso? Zobaczcie naszą propozycję!
Pierwszego dnia proponujemy zapoznać się z główną wyspą Tromso. Jest tam mnóstwo ścieżek leśnych, szlaków pieszo-rowerowych, idealnych do spacerowania. Mniej więcej pośrodku wyspy znajduje się świetne jezioro ukryte w lesie, a nad nim kilka punktów biwakowych. Myślę, że pod namiot jak znalazł. No i dobry punkt widokowy do oglądania zorzy polarnej.
Południowy kraniec wyspy jest jeszcze ładniejszy. Genialnie poprowadzona ścieżka wzdłuż wybrzeża fiordu z widokiem na góry, ławeczki, z których można podziwiać widoki, a nawet biała plaża. Dla morsów jak znalazł. Bo woda mimo że lazurowa, to zdecydowanie mrozi krew w żyłach 😀
Oczywiście warto też przejść się po samym centrum, choć to szału nie robi. Znajdziecie tam niewielkie Muzeum Polarne – Polarmuseet. Są tam wystawy poświęcone połowom fok i wielorybów oraz pamiątki po Roaldzie Amundsenie, który z Tromso wyruszył w swoją ostatnią podróż i Fridtjofie Nansenie – człowieku, który jako pierwszy przemierzył Grenlandię na nartach. Jest i drugie muzeum – Polaria. Tam znajdziecie wystawy o tematyce morskiej, a dwa razy dziennie możecie zobaczyć jak karmi się i tresuje foki (o 12.30 i 15.30).
Drugi dzień w całości proponujemy spędzić w górach! Storsteinen ma 421 m wysokości i jest najpopularniejszym wzniesieniem w okolicy, a jednocześnie idealnym punktem widokowym na całe miasto i pobliskie fiordy. No i oczywiście to jeden z licznych punktów do obserwacji zorzy polarnej. Na górę można wjechać kolejką linową co kosztuje 150 koron w dwie strony. Ale można i wejść pieszo wzdłuż przyzwoitego szlaku. A po krótkim odpoczynku w tamtejszej knajpie, warto zostawić za sobą tłum i powędrować dalej. Zamiast wracać tą samą trasą, zdecydowanie bardziej polecamy iść na sąsiedni „szczyt” Floya (642 m n.p.m.) i dalej w dół piękną, zieloną doliną polodowcową. Cała trasa z centrum Tromso ma około 25 km. Dla bardziej wytrwałych można dodatkowo urozmaicić sobie trasę wchodząc na szczyt Tromsdalstind (1238 m n.p.m.). Widoki po trasie są przepiękne i pokazują, że będąc w Tromso, nie trzeba daleko wyjeżdżać, aby poczuć się jak na końcu świata.
Trzeciego dnia zwiedzamy przeciwną stronę Tromso. Wzdłuż lotniska, a potem przez most rozciągnięty nad błękitnymi wodami fiordu, dochodzimy do wyspy Kvaloya. Alternatywnie można podjechać tam z centrum Tromso autobusem nr 42. Tam wdrapujemy się na niewielką górę Slaktarhaugen (218 m n.p.m), z której rozciąga się widok na wczoraj zdobywane szczyty. Przez małą kontuzję nie poszliśmy dalej, choć szlaków tam nie brakuje. Warto wybrać się na Rodtinden (470 m n.p.m), albo szlakiem wzdłuż jezior polodowcowych na Kjolen (765 m n.p.m.).
Jeśli macie więcej czasu, warto podjechać autobusem nr 42 do miasteczka Ersfjordbotn będącego bramą Ersfjord. Tam też znajdziecie kilka ciekawych szlaków. Niestety jest to już 20 km od centrum Tromso, więc wycieczka z buta odpada.
Tromso jest idealnym kierunkiem jeśli chcecie zobaczyć prawdziwą Północ. W końcu to brama do Arktyki położona 350 km za kołem podbiegunowym. To idealne miejsce na oglądanie zorzy polarnej, poznanie uroku fiordów, zasmakowanie w północnej kulturze. I niekoniecznie z milionem monet w kieszeni.
Dzięki za świetne porady