Wiosenne słońce, rower, rozpościerająca się dookoła natura i pełen relaks. Mieszanka idealna. Tylko jak ją uzyskać nie wyjeżdżając do dalekich krajów? Wystarczy wybrać się na Mazury rowerem.
Czerwcowy długi weekend postanowiliśmy spędzić wyjątkowo aktywnie. Wyglądało to nastepująco: 4 dni, około 360 km do przejechania. Trasa rozpoczyna się w Ostrołęce i wiedzie w kierunku Śniardw. Jedziemy na około jeziora i wracamy do Ostrołęki. Celowo omijamy główne ulice i duże miasta. Wycieczka wiedzie w zamian wzdłuż wijących się, mało uczęszczanych dróg gminnych, otoczonych z każdej strony lasami i polami z wylegującymi się wszędzie krowami. Po drodze mijamy wyjątkowo małe wioski o typowo krupiowskim charakterze. Zaciekawione turystami dzieci machają nam i kłaniają się uprzejmie. Dorośli pozdrawiają z nieukrywaną radością. Zero klaksonów sfrustrowanych, wielkomiejskich kierowców. Zero tupotu biegających ludzi, którzy spieszą się nie wiadomo gdzie. A spróbuj wyłamać się z tłumu i zwolnić kroku. – To nie spacerniak – burknie elegancka, dumnie truchtająca pani. W tej gonitwie nie zauważyłaby nawet lamy biegającej po ulicy.
Mazury rowerem – uważaj na brak oznaczeń
Do samej Ostrołęki dostaliśmy się pociągiem, który bez najmniejszych problemów zabrał nasze rowery. Wstępna trasa prowadziła dookoła Śniardw, niestety fatalne oznaczenia dróg pokrzyżowały nam plany. Złota rada brzmi: Zabierz ze sobą dobrą i aktualną mapę. Na znaki na drodze nie ma co liczyć. Owszem, nazwa miasta, do którego właśnie zmierzamy pojawia się, ale 5 kilometrów po skręcie. Dla kierowców samochodów to niewiele, ale rowerem przy ograniczonym czasie, każde nadrobione 5 km może sporo kosztować. Tak też się stało w naszym przypadku. W połowie drogi okazało się bowiem, że właśnie przejechaliśmy 23 km całkowicie w drugą stronę. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. W zamian spędzamy wyjątkowo przyjemny dzień nad jeziorem Mikołajskim zajadając się świeżymi truskawkami i korzystając z czerwcowego słońca.
Jachtostop na mazurskich jeziorach
Przeszkodą okazał się również prom, który przepływa jezioro z miejscowości Wierzba do Mikołajek. Ostatni kurs odbywa się o 17.40, a pierwszy dopiero o 11. To po raz kolejny ucięło nam kilka godzin jazdy. Ale i tu dzięki tym komplikacjom spędziliśmy kilka godzin w porcie wsłuchując się w szantową muzykę. Może czasem warto się zatrzymać i wczuć w klimat, zamiast przeć do przodu? Na dodatek okazało się, że jadąc na Mazury rowerem możemy w końcu spróbować jachtostopu 😀 Drugiego dnia, korzystając z uprzejmości Bosmana i jego syna, małą łódką w ramach jachtostopu przepłynęliśmy na drugą stronę.
Nie skracaj sobie drogi przez największy kompleks leśny w Polsce
Jak brzmi kolejna złota rada? Nie wjeżdżaj w las w celu skrócenia sobie drogi. Na Mazurach znajduje się największy obszar leśny w Polsce. Jedna ścieżka nagle zamienia się w 5 innych i tak co kilometr. Uratować nas może GPS, tudzież małe skalne słupy poustawiane na niektórych skrzyżowaniach, na których narysowano kierunek jazdy.
Mazury rowerem i pod namiotem
Co z noclegiem? Standardowo naszym towarzyszem jazdy był namiot, rozstawiany na dziko…naprawdę dziko. Fantastycznie jedzie się rowerem przez las, ptaki ćwierkają, zające biegają, mocno operujące słońce kryje się za koronami drzew. Gorzej jednak, jeśli zapada zmrok i zaczynamy rozglądać się za noclegiem, a jedynym miejscem nadającym się pod namiot jest polanka obok ściany lasu. I tu też ptaszki przyjemnie śpiewają. W pewnym momencie jednak ptaszki milkną, a słodkie sarny wychodzą pospacerować po lesie. Ku naszemu przerażeniu, w środku nocy również i dziki ochoczo drepczą tuż przy naszych głowach, a ich wielkie kły w mojej wyobraźni już rozszarpują nam namiot. To się nazywa rozstawić namiot na dziko.
Mimo wszystko jak najbardziej polecamy taką wycieczkę średnio zaawansowanym rowerzystom, którzy pragną uciec od wielkomiejskiego zgiełku. Pełne odprężenie, kompletny reset i spoooro aktywności.